Z pamiętnika testera #15: Ukryta kamera

Renault Talisman Grandtour fot. Marta Witkowska

Święta, święta i po świętach, powiedzenie wykorzystywane w Polsce między 26 a 30 grudnia do porzygu, niczym tradycja ukorzeniona co najmniej równie mocno jak Kevin w Wigilię na Polsacie. Część z Was pod iglastym drzewkiem w swoim domu znalazła zapewne urządzenie zwane wideorejestratorem. Wynalazek już nie nowy, można stwierdzić, że porządnie osiadły w świadomości ogółu choćby za sprawą tysięcy nagrań z rosyjskich dróg i bezdroży. Temat tej zabaweczki jednak, nie wiedzieć czemu od kilku tygodni w Polskim internecie wywołuje niemałą burzę, a wręcz wojnę pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami wyżej wymienionego urządzenia. O co cały ten raban? Kto ma rację? Powinno być dozwolone, czy też zakazane niczym antyradary? Spróbujmy zgłębić to zagadnienie i ustalmy raz na zawsze jedyny i słuszny punkt widzenia na cała sprawę. Świątecznie zapraszam.

Na wstępie chciałbym nadmienić, że tekst o jedynym i słusznym punkcie widzenia, to oczywiście żart. Mało, która życiowa sytuacja może być określona jednoznacznie i bez wątpliwości dla każdego. Toteż nie będę się starał popierać żadnej ze stron, a jedynie poznać i zrozumieć ich argumenty, a może nawet pokusić się o znalezienie pewnego rodzaju konsensusu jeżeli to jest w ogóle możliwe.

Temat wideorejestratorów nie bez przyczyny powoduje społecznie niepokoje i lęki. Z góry można założyć, że przeciwnikami są Ci którzy mają coś na sumieniu i nie chcą dostać wezwania na komendę w związku ze swoimi niecnymi uczynkami na drodze. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana niż wydaje się być na pierwszy rzut oka. Zacznijmy jednak od punktu widzenia zwolenników nagrywania drogi przed swoim samochodem. W tym miejscu dobrze jest cofnąć się parę lat i prześledzić genezę powstania wideorejestratorów.

Produkt pojawił się na rynku jako remedium na notoryczne wymuszanie odszkodowań głównie na rosyjskich, ale nie tylko, drogach. Za naszą wschodnią granicą urządzenia te zrobiły prawdziwie zawrotną karierę. Z wielu powodów. Po pierwsze za sprawą wielkich rozdźwięków w społeczeństwie pomiędzy bogatymi i biednymi. Bo chyba głównie to popchnęło co po niektórych do desperackiego kroku jakim było dać się potrącić bogaczowi w S klasie, tylko po to, aby dostać od niego, w zamian za zachowanie milczenia, łapówkę pozwalającą na przeżycie/przepicie kolejnego miesiąca. Wymuszenia tego typu działały sobie w najlepsze, ponieważ nawet po przyjeździe Policji to wersja potrąconego przechodnia była zawsze bardziej wiarygodna niż bogacza w drogim samochodzie. Jednak bogaci Rosjanie nie są w ciemię bici. Szybko wynaleźli sposób na tego typu delikwentów, czyli podróż w bagażniku do lasu i zostawienie na pastwę niedźwiedzi. To jednak był sposób wysoce niehumanitarny, a i nie każdy bogaty Rosjanin to gangster pozbawiony ludzkich odruchów i sumienia. Trzeba było więc wymyśleć coś bardziej subtelnego. Sposób na zebranie dowodów swojej niewinności, nie do podważenia przez przedstawicieli władzy.

Nic było nic lepszego niż posiadanie nagrania rejestrującego taką próbę wymuszenia. Oczywiście smartfony z całkiem niezłymi kamerami były już na rynku, ale kto normalny trzyma całą drogę telefon, bo a nuż się coś stanie? Stąd był już tylko krok do zastosowania kamer, które nieustannie rejestrują naszą podróż i to co dzieje się przed samochodem, niczym uproszczona wersja czarnej skrzynki. Z racji, że w międzyczasie skala wymuszeń zdążyła w Rosji urosnąć do niebotycznych rozmiarów, równie spektakularny popyt na wideorejestratory był zupełnie naturalny. Sprawa tyczyła się nie tylko upozorowanych potrąceń, ale również ludzi cofających, mniej lub bardziej umyślnie w maskę auta znajdującego się za nimi, a następnie próbie wmówienia, że to Bogu ducha winny kierowca wjechał im w tył. Uczciwi kierowcy, dostali więc do ręki potężną broń w walce z ulicznymi naciągaczami, wszystko działało jak trzeba i Bóg widział, że to było dobre. Do czasu…

Wynalazek trafił do szerokiego grona odbiorców także w naszym pięknym kraju nad Wisłą. O ile na początku koncepcja nagrywania drogi sprawdzała się wyśmienicie i głównie sprowadzała się do ochrony własnego mienia przed próbami wyłudzeń to później spotkała się z innym bardzo ciekawym zjawiskiem socjologicznym, a mianowicie szeryfostwem drogowym.

Rzecz niemal niespotykana w innych krajach, za to w Polsce szczególnie umiłowana przez wszelkiej maści frustratów życiowych i drogowych Januszów, wyjeżdżających swoim Passatem raz do roku w dalszą trasę (nad morze). Mowa o niepohamowanej potrzebie nauczenia wszystkich dookoła własnych reguł zachowania, przyjętych jako jedyne prawdziwe i słuszne. Z tym samym mechanizmem spotykamy się chociażby w przypadku blokowania kończącego się pasa, tak aby wszyscy musieli stać w korku na jednym. Albo jazda lewym pasem dokładnie z taką prędkością jaka jest dozwolona i nie pozwalania innym jechać szybciej. Klasyka polskiej drogi. Tutaj dochodzimy wreszcie do tematu, który rozpala emocje po obu stronach barykady, czyli zgłaszanie nagrań na policję.

Zobacz również:   Z pamiętnika Testera #2 "Nowe otwarcie."

Nagle okazało się, że wideorejestratory mogą służyć nie tylko obronie własnej , czy pomocy w ustaleniu winnego danego zdarzenia na drodze. Mogą posłużyć jako narzędzie dydaktyczne, do prowadzenia bardzo specyficznej dydaktyki drogowej. Nagrałeś kogoś, kto przejechał na późnym pomarańczowym? Idziesz na policję, nauczy się frajer jeździć. Mniejsza o to, że zagrożenie jakie tym spowodował było minimalne, a na pewno mniejsze niż awaryjne hamowanie.  Widzisz kogoś kto wyprzedza na podwójnej ciągłej? Uprzejmie donieś! Co z tego, że droga była pusta i prosta, a ten bandyta drogowy miał dosyć jechania 35km/h za dziadkiem w Trabancie w miejscu gdzie dozwolone jest 80. Widzisz kogoś, kto zawraca w niedozwolonym miejscu? Biegiem na komisariat! Co z tego, że manewr zawracania był wykonany w szczerym polu, bez żadnego innego samochodu na horyzoncie. Wykroczenie jest wykroczeniem i koniec. Nie sposób jednak odmówić słuszności ludziom, którzy uczynili z dostarczania na policje, coraz to nowych nagrań swoje hobby. W końcu walczą z łamaniem prawa. Prawo jednak ma to do siebie, że nigdy nie jest idealne, a polskie prawo drogowe, umiejscowienie znaków i słuszność pewnych rozwiązań jest w swojej logice dziurawe niczym chińskie skarpety po paru latach intensywnego użytkowania.

Dochodzimy więc do ściany, z jednej strony nie sposób nie zgodzić się, że walka z łamaniem ogólnie przyjętych zasad jest czymś godnym pochwały, a Policja przy swoim ograniczonym budżecie i zasobach ludzkich nie jest w stanie złapać każdego, kto nagina przepisy. Pomoc jest więc obowiązkiem każdego obywatela.

Z drugiej strony, to w krótce historia może zatoczyć swoje wielkie koło i podobnie jak w czasach PRLu ludzie przestaną sobie ufać i na każdego będą patrzeć jak na potencjalnego konfidenta, jeszcze bardziej znienawidzonej „dzięki temu” władzy. Czy tak to powinno wyglądać i czy w ogóle ludzie biorący na swoje barki misję nauki wszystkich kierowców właściwej przy pomocy mandatów za nagrania, zdają sobie sprawę na jak grząski społecznie grunt wchodzą? Kiedy spotkamy się z masowym wybijaniem przednich szyb w samochodach w których znajduje się wideorejestrator? Kiedy Policja zakaże używania tych urządzeń, bo będzie tak zawalona nagraniami, że zacznie brakować czasu na prawdziwe przestępstwa? Bo przecież jeśli można zająć się pieniędzmi z mandatów podanymi na tacy, to po co trudzić się żmudnymi śledztwami i pilnowaniem porządku w innych dziedzinach życia?

Oczywiście wszystko to podałem Wam w nieco przekoloryzowanej formie. Oczywiście kiedy widzimy kierowcę obdarzonego IQ nosorożca, wyprzedzającego na trzeciego na przejściu na pieszych to takie zachowanie w 100% kwalifikuje się na donos. Co innego jeśli nagramy nieumyślne nagięcie przepisów, przez kogoś komu na tylnym siedzeniu rodzi się pierworodny. Sprawa byłaby prosta gdyby do dyspozycji był oficjalny kodeks tego co należy zgłaszać, a czego nie. Niestety taki zbiór zasad nie istnieje i każdy musi przefiltrować daną sytuację przez pryzmat swojego sumienia.

Jaki więc jest morał z tego całego gadania i co w końcu robić, zgłaszać czy nie zgłaszać? Niestety jednoznacznej odpowiedzi nie jestem w stanie Wam zaoferować, każdy z Was musi się zastanowić nad tym samym i niech postępuje jak uważa za słuszne. Wiem jednak, że Policja przy sprawach wymagających śledztwa zawsze podkreśla, aby nie próbować dochodzić prawdy samemu, ani tym bardziej we własnym zakresie wymierzać sprawiedliwość. Od tego są wykwalifikowane organy i im zostawmy dbanie o nasze bezpieczeństwo, oraz ściganie winnych. Ja mimo wszystko jestem za legalnością wideorejestratorów, chociaż że sam ich nie używam. Obserwuję tylko z niepokojem walkę frustratów i furiatów znajdujących się na przeciwnych końcach huśtawki, bo żaden ekstremizm nie jest niczym dobrym. Miejmy więc nadzieję, że sprawa sama się uspokoi a na drogę powróci ład i względna harmonia.

Na dziś to wszystko, chciałbym Wam tylko podziękować za ten rok, za czytanie moich felietonów, hejty i pochwały, bo bez nich to nie miałoby sensu. Życzę Wam wspaniałych motoryzacyjnych doświadczeń w 2017, a sobie stale powiększającego się grona zadowolonych odbiorców „Pamiętników testera”. Do usłyszenia w przyszłym roku!

Leave a Reply