[TEST] Nissan Juke 1.2 DIG-T 115 KM Tekna

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Nissan to producent samochodów wyjątkowych. Przynajmniej w moim odczuciu i w tym momencie swojej historii. Nie zrozumcie mnie jednak źle, nie chodzi mi o to, że kiedyś Nissan robił same „niewyjątkowe” i kiepskie auta, a teraz nagle przeżywa swoje pięć minut. Ten japoński producent ma historię równie bujną co loki pewnej samozwańczej dyktatorki smaku i stylu, co to robi bajzel w polskich jadłodajniach. Jednak kiedy cofniemy się do lat 90-10 i przyjrzymy się jakie auta Nissana były sprzedawane na starym kontynencie, to okaże się, że były one albo totalnie nudne, albo kompletnie nietrafione, albo paskudnie brzydkie. Ewentualnie wszystko naraz. Głównie wszystko na raz. Widać było, że po drodze gdzieś zawieruszyło się własne „ja” marki z Yokohamy, że produkowali narzędzia użytkowe, możliwie zbliżone do konkurencji, ale nie posiadające jakiejkolwiek duszy. Na całe szczęście, w ostatnim momencie, ktoś w zarządzie firmy poszedł po rozum do głowy, że przecież jedna Toyota już na tym świecie jest i nie ma sensu być numerem dwa w tej kategorii. Nissan rozpoczął więc swoją wędrówkę w poszukiwaniu nowego siebie na pozornie zagospodarowanym w całości rynku motoryzacyjnym. Gdzie ich to zaprowadziło i o co chodzi z tym żółtym chrząszczem na kołach, dowiecie się z dzisiejszego testu. Zapraszam na spotkanie z najżółtszym w mieście Nissanem Juke!

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Juke. Na same brzmienie tego słowa moja mina układa się w klasyczne „XD”. Niby samochód jak każdy inny, a przy tym tak bardzo „inny niż każdy”. Nie szokuje ceną, nie obrzydza jak Multipla, nie zwraca uwagi rozmiarami, ani też nie pozoruje się na ultranowoczesną maszynę miejską jak, no nie wiem BMW i3. A przy tym zwraca uwagę każdego i obraca warszawskie głowy nie gorzej niż egzotyki w stylu Lambo, szczególnie w tym zwariowanym kolorze, ale o tym później. Najbardziej zadziwiające jest to, że robi to wszystko po ośmiu latach od premiery, przechodząc co prawda w międzyczasie lifting, ale serio nikt, kto nie jest fanatykiem-ekstremistą Nissana Juke nie zauważy, żeby coś się zmieniło. Jedyną rzeczą, która się zmieniła i jest warta odnotowania to silnik 1.2 o mocy 115 koni, który znalazł się również na pokładzie mojej testówki. Przypadek? Nie sądzę. Do niego wrócimy później, zacznijmy jak Pan bóg przykazał od wyglądu zewnętrznego.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

A ten jest tutaj wyjątkowo efektowny, chociaż może określenie „zwariowany” jest bardziej trafione. Juka, widział już chyba każdy i ma swoje zdanie na jego temat. Można jedynie dodać, że w takiej kolorystyce, wygląda jeszcze ciekawiej i bardziej niesztampowo niż normalnie. W zasadzie, według mnie to auto powinno być sprzedawane jedynie w takich szalonych i mocnych barwach, po prostu idealnie do niego pasują. Nie wygląda to głupio, czy groteskowo, wręcz przeciwnie, uzupełnia jego oryginalny wizerunek i podkreśla to całe parcie pod prąd, co ewidentnie jest myślą przewodnią naszego śmiesznego żuczka. Soczysty żółty w połączeniu z fortepianową czernią, wygląda po prostu stylowo i ciężko nie zwrócić uwagi na to dziwaczne autko. A kiedy już na nie spojrzysz to po prostu nie dasz rady się nie uśmiechnąć, to prawdziwy wulkan pozytywnej energii. Wiadomo są gusta i guściki i nie wszystkim taki styl odpowiada, ale zadziwiająco dużej grupie ludzi Juke się podoba. Trzon tej grupy stanowią kobiety i chyba nie ma się co temu dziwić. Mimo, że mi jako facetowi broń boże nie umniejszało poruszanie się małym Nissnem i polubiłem tego małego nicponia, to jednak dla siebie bym go nigdy nie kupił. Jest zbyt pocieszny. To tak jakby cale życie chodzić z małym, słodkim pieskiem na rękach, mężczyźni tak nie robią. Może i by chcieli, ale tak nie robią i kropka. Tak czy owak, jedno trzeba przyznać małemu Nissanowi, jego stylistyka jest niesłychanie spójna. Fakt jego styl nie musi się każdemu podobać, ale konsekwencji projektantom nie sposób odmówić. To sprawia, że Juke, nie wygląda idiotycznie, tylko ciekawie, co przy tak odważnym projekcie jest nie lada sztuką.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Design karoserii, łącznie z kolorystyką, ma swoją kontynuację również we wnętrzu. Tutaj również dominują żółty, wraz z  czarnym i w pierwszym momencie ma się wrażenie wizualnego kopniaka prosto w plamkę żółtą w oku. Również na pierwszy rzut oka Juke od środka sprawia wrażenie świeżego, żeby nie powiedzieć futurystycznego pojazdu. To wrażenie, mija niestety z czasem i to właśnie siedząc na skórzanych fotelach najbardziej odczujemy to jak mały Japończyk się już zestarzał w porównaniu do konkurencji. Chociaż „konkurencja” to w tym wypadku sformułowanie nieco na wyrost, bo według mnie Juke nie ma obecnie żadnego konkurenta, po prostu na rynku nie ma równie zwariowanego, małego, miejskiego crossovera. Wracając jednak do samego „postarzenia się”, czym się ono charakteryzuje i czemu twierdzę, że tutaj widać, je najmocniej? Na wstępie ustalmy jedną rzecz, nie twierdzę, że wnętrze Juka jest kiepskie i czujemy się w nim jak w Passacie B5, co to, to nie.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Mamy żywe kolory, ekran z dotykowym wyświetlaczem, całkiem niezłą ilość miejsca, poprawną ergonomię i taki fajny bajer z konsolą klimatyzacji, która po wciśnięciu jednego przycisku zmienia się w centrum sterowania ustawieniami silnika. Starzenie się widać za to, po pierwsze w twardych, czarnych plastikach, których znajdziemy tutaj całe połacie. Nic nie skrzypi, ani nie trzeszczy, na jakość pasowania, nie można narzekać, ale po prostu plastiku jest tutaj nagromadzenie większe niż w fabryce lalek Barbie, trochę to przytłacza. Druga sprawa, to design pełen obłości. Obecnie, w nowych autach stawia się głównie na proste ostre kształty, wyraźnie zarysowane krawędzie, mocne formy, tutaj mamy wrażenie, że przy projektowaniu najważniejszym narzędziem był cyrkiel. Oczywiście, tak na serio tym narzędziem była myszka komputerowa, ale i tak cyrkiel jest pierwszym co przychodzi do głowy. Czy to źle? Dla jednych tak, dla drugich nie. Aczkolwiek, ja oczekiwałbym nieco więcej futurystycznych, mocnych form, bardziej mi się to komponuje z owadzim lookiem karoserii, ale to tylko moja subiektywna opinia. Poza fanaberiami, związanymi z własnym gustem, no i przepełnieniem plastikami, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. O dziwo, nawet widoczność z za kierownicy jest całkiem niezła.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Co do tej widoczności to, jest jedna rzecz do której trzeba się przyzwyczaić, czyli to, że cały czas widzimy przednie reflektory, coś co normalnie jest zupełnie niemożliwe i nawet o tym nie pomyślimy. Tutaj światła są cały czas w zasięgu wzroku. Ma to swoje plusy, szczególnie w ciasnych uliczkach, bo widzimy jak na dłoni, gdzie kończy się przód auta. Na słowa uznania zasługuje również, ciekawie przemyślany bagażnik, z podwójną podłogą. Okazuje się, że w Juke’u nawet tak nudna rzecz jak kufer, nie może być standardowy. Mi jednak takie rozwiązanie przypadło do gustu, między innymi dlatego, że pozwala lepiej zorganizować bagaż, a jeżeli potrzebujemy całej pojemności dostępnej naraz, to przekładkę, możemy po prostu wyjąc i zostawić w garażu, albo wyrzucić do śmieci i po kłopocie.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Jak zwykle, po przyjrzeniu się autu z zewnątrz i przejrzeniu go wewnątrz, przyszedł czas ruszyć w drogę i sprawdzić co ma do zaoferowania na ulicy. Pod maską mojej testówki znalazł się wprowadzony po liftingu motor 1.2, wyposażony w mikrą turbinkę, generujący dzięki niej 115 koni i połączony z manualną 6 stopniową skrzynią biegów. Jak taki zestaw radzi sobie z wcale nie takim małym nadwoziem i sporymi oponami? Jeżeli chodzi o osiągi to zaskakująco dobrze, fakt na papierze może czterech liter nie urywa, ale nie zapominajmy, że samochodami jeździ się po asfalcie, a nie po papierze. Silnik zabiera się do pracy ochoczo od samego dołu, chociaż owo zbieranie się zaczyna mu iść wyraźnie lepiej powyżej 2 tysięcy obrotów na minutę. Nie znaczy to, że poniżej tej magicznej granicy mamy do czynienia z zaspanym mułem, co to to nie, aczkolwiek różnicy nie sposób nie zauważyć.

Zobacz również:   [TEST] Škoda Rapid 1.0 TSI STYLE
Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Dość miły dla ucha jest również dźwięk samego silnika, zwłaszcza jak na tak małą konstrukcję, a dopełnieniem pozytywnych wrażeń akustycznych jest syczenie turbiny, która wydaje się być wyjęta wprost ze świata tuningu. Co ciekawe cieszyć się tym pociesznym gangiem możemy nawet nie łamiąc prawa i jeżdżąc w przepisowych granicach prędkości. Gorsze wrażenie mam jeżeli chodzi o skrzynię. Fakt jest zestopniowana niemal idealnie, ale sama obsługa lewarka nie należy do super przyjemnych. Mimo że sam drążek dobrze leży w dłoni i jest zwyczajnie poręczny, to jego praca w prowadnicy jest lekko „plastelinowa” i nieco denerwuje, zwłaszcza kiedy chcemy pojeździć trochę ostrzej. Aczkolwiek umówmy się, 90% posiadaczy tego auta nie będzie używać go w ten sposób, co chyba jest błędem, bo Juke może dać nam więcej frajdy, niż można by się spodziewać po miejskim crossoverze o aparycji przerośniętego żuka.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Prowadzenie, z pewnością również za sprawą dużych felg z niskoprofilowymi oponami jest neutralne i przewidywalne, co w przypadku tak wysoko osadzonego środka ciężkości nie jest wcale rzeczą oczywistą. Tym bardziej, że nie rozmiar kół nie wpływa ujemnie na komfort resorowania. Tendencja do podsterowności jest wyczuwalna, ale mały Nissan wyjeżdża przodem na tyle przewidywalnie, że każdy nawet średnio rozgarnięty „driver” da sobie z nią radę bez nawet lekkiego zwilgotnienia dłoni. Mniej pozytywnym zaskoczeniem jest apetyt na paliwo. Jeżdżąc średnio dynamicznie w mieście trzeba liczyć się ze spalaniem około 8-8,5 litrów, a i wyniki wyższe o litr nie wymagają dużego wysiłku. W trasie wskazanie komputera pokładowego są podobne, szczególnie jeżeli podróżujemy z prędkościami powyżej 110 km/h. Niestety fikuśna sylwetka zwiększa opory powietrza i nic na to nie poradzimy. Jeżeli koniecznie chcecie bić rekordy oszczędności paliwa, nie przekraczajcie 90tki.

Nissan Juke fot. Marta Witkowska

Czas na kilka słów na koniec spotkania z najdziwniejszym crossoverem ostatnich lat. Czy to tylko śmieszna zabawka na kołach? Zdecydowanie nie, zapominając na chwilę o wyglądzie Juka, nie sposób odmówić mu że jest całkiem przyjemnym autem w codziennym, normalnym użytkowaniu. Jest wygodny, żwawy, zwrotny i dość praktyczny. Tylko, że nie ma sensu zapominać o jego wyglądzie, bo to właśnie wyróżnia go z tłumu takich samych, nudnych aut. Tutaj oprócz tych wszystkich racjonalnych rzeczy, potrzebnych na co dzień, dostajemy w pakiecie niebanalny wygląd. Zupełnie oderwany od szarej codzienności, przyciągający wzrok, wygląd który nie zestarzeje się i za kolejne 5 lat, ani prawdopodobnie też na kolejne 5. Oczywiście trendy pójdą naprzód i co innego będziemy uważali za nowoczesny design. Nie zmienia to faktu, że Juke zawsze już będzie samochodem wyjątkowym, z własnym pomysłem na siebie i przede wszystkim odważnym, a nie smutnie zachowawczym. I to jest jego prawdziwa siła. Mimo, że ja dla siebie bym go nie kupił, to mały Nissan mnie kupił jak najbardziej. Szerokiej drogi i do zobaczenia!

Leave a Reply