[TEST] Suzuki Swift 1.0 BoosterJet 111 KM Elegance

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Suzuki, mimo swojej długiej obecności na Polskim rynku, wciąż nie przebiło się masowej świadomości społeczeństwa. Fakt każdy zna motocykle tej marki, tudzież inne tego typu sprzęty, natomiast samochody, niby wszyscy wiedzą, że takowe istnieją, ale mało kto jest w stanie powiedzieć na ich temat coś więcej. Winą za taki stan rzeczy można obarczyć dość nudny design dotychczasowych modeli, brak porywających wersji silnikowych, oraz relatywnie wysokie ceny na tle konkurentów.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Od jakiegoś czasu sytuacja zaczęła się zmieniać i można zauważyć, że japoński producent zaczął bardziej przykładać się do projektowania samochodów na rynek europejski, poszerzając jednocześnie swój asortyment. Suzuki nie poszło jednak utartymi ścieżkami, oferując jedynie miejskie kompakty, średniej wielkości sedany i nudne minivany, jak robi to większość producentów. W zasadzie w portfolio japońskiej marki, na próżno szukać „standardowych” modeli. Nie da się zaprzeczyć, że takie rozwiązanie wyszło marce spod znaku litery „S” na dobre, w końcu w dzisiejszych zwariowanych czasach, sukces zależy w dużej mierze od umiejętności wyróżnienia się.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Mi jedynie szkoda modelu Kizashi, który według mnie był fenomenalny, chociaż za drogi i niestety zbyt mało prestiżowy w oczach typowego polskiego konsumenta, za to za kilka lat wróżę mu niemałą karierę na rynku wtórnym. Dzisiaj jednak nie będziemy zajmować się rynkiem wtórnym, a bardziej rynkiem pierwotnym. Konkretnie skupimy się na jednym z bestsellerów Suzuki, czyli nowym Swift’cie. Miejski szlagier w nowej odsłonie, jeszcze przed spotkaniem nie budził we mnie żadnych emocji, bo po prostu nic o nim nie wiedziałem. Ostatni Swift jakim miałem okazję jechać to był model II z silnikiem 1,3 litra i oznaczeniu Gti. Auto rozwijało niezbyt imponującą moc 101 KM, ale w połączeniu z oponami wąskimi jak w rowerze Rafała Majki i wagą czteropaka Harnasia, dawało sporo frajdy na drodze. Za to wygląd samego auta i jego wnętrza powodowały mdłości. I takie oto były moje wspomnienia związane z Suzuki. Niezbyt porywające i jeszcze mniej aktualne, to też z tym większą ciekawością podchodziłem do zbliżającego się testu.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Pod salonem Suzuki, miał na mnie czekać Swift z zupełnie nowym silnikiem 1.0 turbo, połączony z automatyczną skrzynią biegów. Wydawało mi się, że lepiej nie mogę trafić jak na pierwszy test, bo nie dość, że w moje ręce wpadnie świeże auto, to jeszcze z najnowszym motorem pod maską i zupełnie nowa skrzynią. Na miejscu okazało się, że zgadzają się tylko dwie pierwsze rzeczy, auto było wyposażone jednak w manualną 5-cio biegową przekładnie. No cóż, darowanemu koniu w zęby się nie zagląda, to też nie kręciłem nosem, tylko szybko wskoczyłem za kierownicę i w drogę.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Parę chwil później zaparkowałem już u siebie pod blokiem, a traf chciał, że na miejscu obok stał poprzedni Swift. Był to więc idealny moment, aby dokonać oględzin auta z zewnątrz jednocześnie porównując go do starszego brata. Pierwsze co rzuciło się w oczy to, że nowy maluch z Japonii, nie podąża trendem rosnących kolejnych generacji tego samego modelu. Nowy Swift jest wyraźnie mniejszy od swojego poprzednika, ale przy tym mam wrażenie, że jest również o niebo zgrabniejszy. Stary wyglądał trochę jak lekko nadmuchana żaba,  niby wszystko było ok, proporcje w porządku, ale sprawiał wrażenie, nieco zbyt wąskiego i za wysokiego jednocześnie. Najnowsze dziecko jest tego śmiesznego wrażenia pozbawione, auto jest zgrabne, bezpretensjonalne, trochę kobiece to fakt, ale to przez małe rozmiary i wyraźną lekkość designu. Broń boże nie jest cukierkowym wózeczkiem na zakupy (patrz francuska konkurencja).

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Najmniejszy podziw budzi tył auta, który jest po prostu poprawny, ale jednocześnie sprawia wrażenie nudnego i wypranego z emocji. O wiele lepiej jest z przodu i to chyba jest moja ulubiona część karoserii małego Japończyka. Projektantom udało się uniknąć przygłupiego efektu ucieszonego pyska, mamy za to sporej wielkości grill i nadający jeszcze więcej agresywności czarny pas pod nim. Do tego dochodzą reflektory, które sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z autem „dorosłym”. Nie sposób jest pozbyć się wrażenia, że małe Suzuki, ma jakąś nutkę sportowego zacięcia w zanadrzu, chociaż może głęboko skrywaną. Ale o tym przekonamy się dopiero na drodze.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Linia boczna to klasyka Swifta, tutaj najbardziej widać podobieństwo do starszego brata, którego nowy model wydaje się być niemalże wierną, tylko pomniejszoną kopią. Dodatkowym smaczkiem jest „ukryta” klamka tylnych drzwi, znajdująca się na słupku C. Tak na serio to nie jest ona ani trochę ukryta, ale każdy kto miał zając miejsce na tylnej kanapie, podchodził do przednich drzwi, a następnie szukał na fotelu tego dynksu to składnia oparcia. Przednia zabawa, polecam wszystkim przyszłym posiadaczom Swiftów, aby powstrzymali się na jakąś minutę od informowania, przyszłych pasażerów jak się wsiada „do tyłu”. Z reakcji ludzi można by spokojnie nakręcić serię na Youtube i zgarniać kasę na paliwo od reklamodawców. 10% tantiem dla mnie!

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Będąc właścicielem Swifta, w większości będziecie oglądać go od środka, a nie od zewnątrz, warto więc przyjrzeć się bliżej temu aspektowi małego Japończyka. Czy Suzuki nadąża za konkurencją i czy za kierownicą będziecie się czuć przyjemnie, a może jak europejski wielkolud w świecie niskich Azjatów? Postaram się rzucić nieco światła na te kwestie.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Po pierwsze, czy Suzuki dotrzymuje kroku swoim europejskim konkurentom? Tutaj sprawa jest dyskusyjna. Co prawda mamy wszystkie gadżety jakich spodziewalibyśmy się po nowym aucie miejskim. Jest dotykowy tablet na środku konsoli, który stanowi centrum dowodzenia pojazdu. Mamy ekranik między zegarami pokazujący wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak spalanie, chwilowe i średnie, dystans do końca paliwa w baku, jakieś pierdoły typu wskaźnik przeciążeń i wykorzystanie mocy silnika. Aczkolwiek zegary pozostały normalne, analogowe i według mnie bardzo dobrze, bo nie dość, że wyglądają atrakcyjnie, wskazówki w położeniu zerowym wiszą w dół jak w motocyklach, to jeszcze są czytelne i według mnie po prostu pasują do japońskiego charakteru auta. Można więc powiedzieć, że nie ma się do czego przyczepić, ale niestety jest. Jakoś materiałów na desce pozostawia sporo do życzenia, w większości mamy przed oczami, twardy i sprawiający wrażenie taniego plastik. Design nie porywa, ale stonowane formy to domena Japończyków, więc nie ma się co dziwić, kiedy ktoś się decyduje na takie auto, to znaczy że właśnie to mu pasuje. Mimo wszystko kiedy przesiądziemy się z nowej Fiesty, lub Polo, do Swifta, poczujemy różnicę, niestety na niekorzyść Suzuki. Ale, czy to skreśla małego Japończyka? Zupełnie nie, tym bardziej, że jest zupełnie innym autem niż, mimo że małe, to jednak mocno spasione europejskie kompakty miejskie. O tym jednak więcej powiem w dalszej części testu.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Jeżeli jesteśmy jeszcze przy wnętrzu to na słowa uznania zasługuje kilka rzeczy. Po pierwsze kierownica, niby totalnie zwykła, ale jednak idealnie leży w dłoni, po prostu obcowanie z nią, zwłaszcza kiedy jeździmy po zakrętach, to czysta przyjemność. Aż dziw bierze, że tak zwyczajnie wyglądające „kółko” może dawać tyle radości, podczas obracania z nim. Kolejna mocna strona Swifta, to bardzo dobra ergonomia i zaskakująco duża ilość miejsca jak na tak małe auto. Może czterech kulturystów nie będzie miało zbyt wygodnie, ale przeciętna rodzina, nawet z dwójką wyrośniętych dzieci z pewnością nie znajdzie powodów do narzekania. Wydaje się wręcz, że jest tutaj więcej miejsca, niż w starszym i większym bracie, nie wiem jak Japończycy tego dokonali, ale chylę czoła. Również komfort i trzymanie foteli są zaskakująco dobre. A jak wiadomo, przez dekady to była bolączka aut japońskich, nowe dziecko Suzuki wystrzegło się jednak tych wad.

Zobacz również:   [TEST] Alfa Romeo Tonale 1.5 mHEV 160 KM Edizione Speciale
Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Największą moją ciekawość budziło zachowanie auta w trakcie jazdy, bo szczerze mówiąc nie miałem zupełnie pojęcia czego można się spodziewać po małym Suzuki. Auto sprawdziłem zarówno w mieście, jak i na krętej drodze, oczywiście w granicach przepisów, jak i na trasie. Musze przyznać, że efektami byłem pozytywnie zaskoczony, ale po kolei.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Silnik to może nie arcydzieło, ale na pewno jeden z mocniejszych elementów Swifta. Brzmi oczywiście, jak na 3 cylindrowca przystało, jednym taki warkot odpowiada, innym nie. Mi akurat się podoba, bo ma w sobie coś z dawnym czasów motoryzacji, kiedy to jeszcze spece od akustyki nie maczali palców w układach wydechowych, albo o zgrozo nie montowali w kabinie głośników mających poprawić brzmienie motoru, fuj! Jednak nie o doznania słuchowe tu chodzi. Mikry silniczek radzi sobie ze Swiftem nadzwyczajnie dobrze, mocy mamy pod dostatkiem, zarówno przy dynamicznej jeździe miejskiej, jak i podczas wyprzedzania na trasie, nawet do prędkości 140-150km/h. Pomaga mu w tym bardzo trafnie zestopniowana skrzynia, chociaż do niej akurat mam parę zarzutów, może nie do samej skrzyni jako takiej, bardziej do lewarka, który sprawia wrażenie zamontowanego na żelki dla dzieci.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Skok mógłby być krótszy, a i nad precyzją można popracować. Po czasie oczywiście przyzwyczaicie się do niego i te wady nie będą jakąś straszną bolączką, ale można to było zrobić lepiej. Mam nadzieję, że producent zwróci na to uwagę i kolejne auta będą miały lepszy „wybierak” przełożeń. Silnik nawet przy dość ostrym traktowaniu jest wstrzemięźliwy jeśli chodzi o apetyt na paliwo. Wartości powyżej 6 litrów to już nie jest spokojna jazda, a powyżej 7 praktycznie nie pojawiają się we wskazaniach komputera pokładowego.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Pozostaje kwestia zawieszenia i ogólnego zachowania na drodze. Małe Suzuki jest zaskakująco miękkie i komfortowe, dla mnie może nawet za bardzo, bo ma się lekkie wrażenie, że zawieszenie nie nadąża nad małym wulkanem mocy spod maski. Auto ma tendencję do wychylania się na zakrętach, ale za to praktycznie żadnej tendencji do wyjeżdżania przodem, czy utraty stabilności na wybojach. Jest to dość dziwne połączenie, do którego znowuż trzeba się przyzwyczaić. Chociaż tutaj to przyzwyczajanie się trwa naprawdę bardzo krótko i po zaledwie kilkudziesięciu kilometrach będziecie stanowić ze Swiftem jeden organizm, który doskonale się ze sobą dogaduje.

Suzuki Swift fot. Marta Witkowska

Podsumowując Japończykom udało się stworzyć, godne uwagi auto. Znacząco mniejsze od europejskich opasłych konkurentów, przez co bardziej zwinne i sprawniejsze w mieście. Osiągnęli to bez znaczącego ubytku na komforcie, za to z ubytkiem jeśli chodzi o jakość materiałów we wnętrzu. Jeżdżąc nowym Swiftem nie sposób go nie polubić i nie zgrać się z tym miejskim maluchem, nawet jego wady szybko odchodzą w niepamięć, bo za kierownicą czujecie się po prostu wyśmienicie. Odstrasza jedynie cena, która na tle konkurencji wydaje się być dość wygórowana. Ale, halo za to otrzymujecie samochód, który jest inny od 90% spotykanych na drogach, więc oprócz dobrego auta, dostajecie wyróżnienie z szarej masy, jako wartość dodaną. Liczę więc, na dobry odbiór Swifta w Europie i coraz więcej, równie dobrych i jeszcze lepszych aut od japońskiego producenta w przyszłości. Do następnego!

Leave a Reply